środa, 12 marca 2014

3. Narcyza Malfoy

— … I o Harrym Potterze.
Harry wypuścił trzymany w dłoni miecz, który z głośnym brzękiem uderzył o posadzkę. Lucjusz i Macnair spojrzeli na niego.
Lucjusz zmarszczył brwi.
— Tak, Draco? Chciałeś coś dodać?
Harry z trudem wydobył z siebie głos.
— Co o Harrym Potterze?
Lucjusz spojrzał na niego twardo, po czym zwrócił się do Macnair:
— Draco cały czas mówi o młodym Harrym, czyż nie, chłopcze?
Ta informacja nie sprawiła jednak Harry’emu przyjemności.
— Ja… ja muszę grać przeciwko niemu w quidditcha — odparł sztywno.
— Gdzie, jeśli dobrze sobie przypominam — powiedział chłodno Lucjusz — pokonywał cię za każdym razem.
Harry nie był w stanie powstrzymać szerokiego uśmiechu.
— O tak!
Obaj, Lucjusz i Macnair, wpatrywali się w niego. Wreszcie, ku uldze Harry’ego, ojciec Dracona odwrócił się do swojego przyjaciela.
— Mówiłeś, że masz dla mnie wiadomości, Macnair — zaczął. — Proszę, powiedz mi, że to nie jest kolejny durny pomysł na zabicie tego Pottera.
— Tym razem to naprawdę dobry plan, Lucjuszu — odrzekł Macnair. — Naprawdę zły i przebiegły.
— Istotnie — warknął Lucjusz. — Mówiłeś to samo o pomyśle, aby zabić Pottera, wysyłając mu zatruty prezent urodzinowy do domu jego krewnych, gdzie, niech ci przypomnę, jest chroniony Zaklęciem Rodzinnym Dumbledore’a. Skończyło się na tym, że jego kuzyn zjadł czekoladki i zwymiotował przez okno na śmierciożerców, którzy przybyli zabrać ciało Harry’ego. Pamiętasz to, Macnair? I był jeszcze ten raz, kiedy Nott próbował wkraść się do Hogwartu i uprowadzić chłopaka, a Wierzba Bijąca ścięła mu głowę. I kiedy Zabini próbował wysłać chłopakowi wybuchającą miotłę, Dumbledore przechwycił ją i odesłał w innym opakowaniu. Musieli pochować Zabiniego w pudełku od zapałek! — wykrzyknął Lucjusz, wymachując mieczem dla podkreślenia swych słów. — Więcej śmierciożerców zginęło z powodu głupich spisków mających na celu zabicie Harry’ego Pottera niż z ręki aurorów Ministerstwa Magii!
Harry był zdumiony. Nie miał o tym pojęcia. Cóż, jeśli się nad tym zastanowić, to wydawało mu się, że słyszał z ogródka krzyki pełne obrzydzenia wtedy, kiedy Dudley wymiotował przez okno, ale sądził, że to wścibska pani Figg.
— Lucjuszu! — jęknął Macnair. — Wysłuchaj mnie chociaż.
Lucjusz skrzyżował ręce na piersi.
— Masz pięć minut.
— To prawda, że chłopak jest chroniony, kiedy jest pod opieką swojej rodziny — powiedział pośpiesznie Macnair. — I to prawda, że jest chroniony w Hogwarcie. Próbowaliśmy już kiedyś wywabić go z zamku — pamiętasz, kiedy wysłaliśmy mu bilety na mecz Arsenalu? A Dumbledore go nie puścił.
— I to się raczej nie zmieni — zauważył Lucjusz.
— Nie — zgodził się Macnair. — Wiemy o tym. I myśleliśmy już o porwaniu kogoś bliskiego chłopakowi, tak, aby musiał opuścić zamek, by go uratować, ale prawie każdy ważny dla chłopaka jest w Hogwarcie. Gardzi swoją mugolską rodziną, a Weasleyowie są chronieni potężnymi zaklęciami.
Lucjusz wyglądał na znudzonego.
— Ale — dodał pospiesznie Macnair — to się zmieniło. Teraz kogoś mamy. Kogoś, dla kogo chłopak zrobi wszystko, aby go ocalić.
Chłodne szare oczy Lucjusza zalśniły.
— Więc masz kogoś bliskiego Harry’emu Potterowi w swoich brudnych, małych łapskach? — zapytał. — Kogo?
Harry’emu skręcił się żołądek ze strachu. Macnair uśmiechał się — miał taki sam nieprzyjemny uśmiech jak wtedy, kiedy przybył do Hogwartu, aby zgładzić hipogryfa Hagrida.
— Syriusza Blacka — odpowiedział.

* * *

Oszołomiony Draco odnalazł drogę powrotną ze skrzydła szpitalnego do Wieży Gryffindoru.
— Boomslang — powiedział tępo do Grubej Damy i przeszedł przez dziurę za portretem. Z przyzwyczajenia podszedł do kominka i usiadł obok Hermiony, usadowionej na krześle ze swoim kotem, i Rona, który czytał ponuro wyglądającą książkę zatytułowaną „Mugolska strategia wojenna”.
— Ojciec Dracona przybył i zabrał go z powrotem do dworu Malfoyów — powiedział Draco apatycznie.
— Gdzie go zabrał? — zapytał Ron, opuszczając książkę.
— Do dworu Malfoyów. Tam mieszkają.
— Ekstra — odparł Ron, wracając do czytania. — Przy odrobinie szczęścia nigdy tu nie wróci.
Draco wydał odgłos, jakby się zakrztusił. Hermina spojrzała na niego z niepokojem.
— Harry — odezwała się delikatnie — to nie twoja wina, ty uderzyłeś go tylko dlatego, że on uderzył ciebie pierwszy.
Draco nie odpowiedział. Oczami wyobraźni widział mnóstwo obrazów swojego ojca patrzącego na niego wilkiem. Jeśli Harry nie zagra swojej roli — jeśli będzie się zachowywał typowo — jeśli Lucjusz Malfoy w jakiś sposób odkryje, że chłopak sprowadzony do domu nie jest jego synem, ale sławnym Wrogiem Lorda Voldemorta — zabije Harry’ego. Co do tego Draco nie miał wątpliwości. Przypomniał sobie słowa Voldemorta powtórzone mu przez ojca.
„Ktokolwiek przyniesie mi martwe ciało Harry’ego Pottera zostanie wyniesiony ponad wszystkich śmierciożerców.”
Głos Rona wyrwał go z zamyślenia.
— Ta mugolska strategia wojenna jest naprawdę interesująca — stwierdził Weasley. — Ciekawe, czy są jakieś szanse na skłonienie rządu na zrzucenie jak—to—się—nazywa… bomby nuklearnej na dwór Malfoyów.
Draco wstał.
— Muszę iść na górę — powiedział i uciekł, kierując się w stronę schodów do dormitorium chłopców. Usłyszał, że ktoś za nim biegnie. Odwrócił się i zobaczył Hermionę. W jej oczach widać było niepokój.
— Harry — powiedziała. — Harry, proszę, poczekaj.
Draco zatrzymał się.
— Harry — odezwała się niepewnie Hermiona. — Wyglądasz na zdenerwowanego, co cię dręczy? Nie może chodzić o Malfoya.
Draco tylko na nią spojrzał przeciągle. Wszystkie jego emocje kotłowały mu się w żołądku: stres grania roli Pottera przez dwa dni z rzędu, wściekłość, szok, ból i teraz przerażenie, przerażenie, że coś okropnego może się stać Harry’emu w każdej chwili, w tej chwili! A cokolwiek złego się stanie, będzie całkowicie winą Dracona. Nie był pewny, czy chce nakrzyczeć na Hermionę, czy znowu ją pocałować. Obie opcje miały swoje zalety.
— Jestem tylko zmęczony, Hermiona — powiedział. — Chcę tylko iść do łóżka.
— Chodzi o to, co stało się wcześniej dzisiaj? — zapytała. — Po… po tłuczku? Ja nie zamierzam być zła na ciebie za to, że mnie pocałowałeś, Harry, w rzeczywistości…
Podeszła do Dracona krok bliżej, z uczuciem w oczach.
Draco wybuchnął.
— Nie wszystko dotyczy ciebie, Granger! — wrzasnął z całych sił. — Nie wszystko, cholera, dotyczy ciebie!
Zbiegł po schodach, potrącając ją po drodze, i wypadł przez portret.

* * *

Na wspomnienie imienia Syriusza Harry’emu zmiękły kolana.
„Nic nie pokaż po sobie” — przykazał sobie w duchu. — „Nic nie pokaż”.
— Od dawna wiedzieliśmy, że jest ojcem chrzestnym chłopaka — powiedział Macnair. — Problem był ze znalezieniem jego kryjówki. Śledziliśmy go, a właściwie Glizdogon go śledził, i to było genialne z jego strony. Pamiętał jaskinię, do jakiej poszedł z Syriuszem, gdy odwiedził Blacków w dzieciństwie. Wrócił w tamto miejsce i rzucił Wiążącą Klątwę na Blacka…
— Do rzeczy, Macnair — przerwał mu Lucjusz. — Gdzie ja w to wchodzę?
Macnair wyglądał na zawiedzionego.
— Cóż… — powiedział powoli — to proste, naprawdę. Jutro Glizdogon sprowadzi Blacka z Kornwalii i potrzebujemy miejsca, gdzie można by go przetrzymać. Tylko na noc lub dwie, do czasu, kiedy będziemy czekać aż przybędzie chłopak. Nie możemy zostawić na nim Wiążącej Klątwy, bo umrze, a ty masz najlepsze lochy ze wszystkich…
— Och, dzięki — odpowiedział Lucjusz pełnym sarkazmu głosem. — Cóż, to głupi plan i przy tym oczywisty, ale nadal o niebo lepszy od wszystkich twoich poprzednich. Przechowam tutaj Blacka. Nie widziałem go — uśmiechnął się chłodno — odkąd razem byliśmy w szkole. To będzie jak ponowne połączenie.
Zaśmiał się wraz z Macnairem. Harry nie. Czuł się jakby miał zaraz zwymiotować.
Otworzyły się drzwi i weszła wysoka, szczupła blondynka. Miała na sobie nie szatę, ale długą, czarną suknię z rozcięciem z boku. Harry od razu ją rozpoznał: to była matka Dracona.
— Narcyzo — odezwał się Lucjusz. — Czy coś się stało?
Kobieta uśmiechnęła się. Była piękna, kiedy się uśmiechała. Harry przypomniał sobie, że widział ją podczas Pucharu Świata w Quidditcha i pomyślał wtedy, że to po niej Draco odziedziczył tak jasną karnację.
— Chciałam wypożyczyć Dracona — powiedziała spokojnie. — Nie widziałam go, odkąd przyprowadziłeś go do domu, Lucjuszu.
Lucjusz Malfoy machnął ręką.
— Oczywiście, zabierz go — powiedział.
Harry spojrzał na Malfoya. Desperacko pragnął zostać i usłyszeć więcej o Syriuszu.
— Ale ja…
— Draco — głos Lucjusza Malfoya był zimny jak lód. — Idź ze swoją matką.
Niechętnie Harry wyszedł za Narcyzą Malfoy z pomieszczenia. Oczekiwał, że spróbuje go przytulić albo pocałować, albo powita w jakiś inny sposób, ale nie zrobiła tego. Tylko odwróciła się i zaczęła iść korytarzem. Harry potruchtał za nią z oczami szeroko otwartymi. Pomyślał, że powinien dowiedzieć się jak najwięcej o rozkładzie dworu Malfoyów.
Narcyza zatrzymała się w korytarzu pełnym portretów czegoś, co na pierwszy rzut oka wyglądało na lalki w różnokolorowych strojach. Z zaskoczeniem Harry zrozumiał, że były to zdjęcia Dracona jako dziecka i małego chłopca. Zatrzymał się i uśmiechnął szeroko.
— Och — odezwała się Narcyza z uśmiechem. — Twoje dziecięce fotografie. Cudowne, prawda?
Harry przeniósł wzrok ze zdjęcia, na którym Draco (lat około trzech) był ubrany w różowe spodenki i beret, na drugie, gdzie miał około pięciu i miał na sobie wszystkie insygnia Malfoyów, łącznie z czarnym płaszczem oraz długie blond loki, które wyglądały bardzo dziewczęco. Draco miał na tych zdjęciach buntowniczą minę i cały czas szarpał za kołnierz swoich pomarszczonych szat.
— Taak — odparł Harry. — Są rzeczywiście cudowne.
Narcyza poprowadziła go dalej wieloma wijącymi się korytarzami do jadalni, gdzie pokazała Harry’emu, żeby usiadł, podczas gdy ona poszła po jedzenie dla niego.
Harry zasiadł przy ogromnym stole, czując się bardzo mały. Stół wydawał się ciągnąć na mile, był pusty z wyjątkiem wielkiego srebrnego świecznika z siedmioma zielonymi świecami w kształcie jaszczurów. Jeszcze brzydsze portrety Malfoyów wisiały na ścianach. Jeden przedstawiał groźnie wyglądającego czarodzieja, który patrzył wrogo na Harry’ego, a potem przeciągnął groźnie palcem po krtani. Na ścianie znajdował się też ogromny jedwabny gobelin z herbem Malfoyów, na którym ogromny zielony wąż wyginał się w literę „M”, a na pierwszym planie znajdował się mężczyzna w kapturze stojący za innym człowiekiem, którego dźgnął w plecy. Łacińska fraza DE GUSTIBUS NON DISPUTANDUM EST owinięta była wokół nóg atakującego. Harry nie miał pojęcia, co to znaczyło. Hermiona by wiedziała, ale myślenie o niej było zbyt bolesne.
Narcyza wróciła do pokoju ze srebrną tacą, na której znajdował się czajniczek i filiżanka, dzbanuszek z mlekiem i talerz herbatników.
— Proszę — powiedziała stawiając to wszystko na stole. Następnie usiadła naprzeciwko Harry’ego i przyglądała się jak je. — Pani Pomfrey mówi, że powinieneś jeść lekkie rzeczy przez dzień czy dwa — dodała, widząc jak chłopiec wkłada herbatniki do ust.
— Więc, mamo — powiedział Harry, chcąc wypełnić kłopotliwą ciszę — co porabiałaś?
— Haftowałam kapę dla ciebie do szkoły — odpowiedziała chętnie. — Ma rodzinne motto wyszyte złotem, twój ojciec to zasugerował. Pomyślał, że już czas, abyś nauczył się go na pamięć. Chciałbyś ją zobaczyć?
Harry wcale nie chciał tego oglądać.
— Jasne — powiedział.
Wyszła pośpiesznie z pomieszczenia i prawie natychmiast wróciła z czymś, co wyglądało na zielony aksamit. Podała mu to i zauważył, że znajdowały tam się złocone litery:

KARA PROWADZI DO STRACHU. STRACH PROWADZI DO POSŁUSZEŃSTWA. POSŁUSZEŃSTWO PROWADZI DO WOLNOŚCI. ZATEM KARA JEST WOLNOŚCIĄ.

— Łał — odezwał się Harry drętwo. — Urocze, mamo. Założę się, że wszystkie dzieciaki będą chciały mieć narzutę z naprawdę straszliwym mottem, takim jak to.
Przez chwilę Harry myślał, że posunął się za daleko. Ale Narcyza uśmiechnęła się tylko obojętnie i Harry odwrócił wzrok. Szkoda, że to zrobił, bo gdyby spojrzał na twarz matki Drakona, ujrzałby, że oczy miała pełne łez.
Podwójne drzwi na końcu hallu otworzyły się z trzaskiem i wszedł Lucjusz Malfoy z Macnairem.
— Narcyzo — warknął Lucjusz. — Przynieś Macnairowi filiżankę herbaty, dobrze?
Narcyza pośpieszyła wykonać polecenie męża. Macnair usiadł naprzeciwko Harry’ego i uśmiechnął się do niego.
— Więc, Draco… — powiedział ojcowskim głosem. — Pamiętam, że kiedy byłem w Hogwarcie, mieliśmy trochę zabawy. Założę się, że zawsze wzniecasz zamieszanie, co?
— Cóż… — odpowiedział Harry. — Wie pan, trochę nas zajmują spotkania młodych śmierciożerców, poza tym spędzamy dużo czasu sprawiając, by pozostali uczniowie źle się czuli z powodu braku pieniędzy i niskiej pozycji społecznej. Czasami przez całą noc nie śpimy i próbujemy wywołać demony, by wykonały nasze odrażające rozkazy, ale przez większość wieczorów po prostu zamawiamy pizzę i wyrywamy skrzydełka muchom.
Harry był świadomy, że bredzi, ale Macnair wydawał się tym nie przejmować.
— Całkiem dobrego masz chłopaka, Lucjuszu! — powiedział, odwracając się w stronę ojca Dracona. — Musisz być z niego dumny.
— Nie był obiecującym dzieciakiem — odparł Lucjusz Malfoy bez śladu emocji. — Słaby i chorowity. Powiedziałem żonie, że za dobrych czasów rodu Malfoyów takie dziecko zostałoby pozostawione podczas wichury na urwisku na śmierć, ale ona nalegała, aby go zatrzymać.
Macnair zaśmiał się, ale Harry był zupełnie pewny, że Lucjusz Malfoy nie żartował.
Narcyza wróciła z herbatą na tacy. Macnair podszedł do niej i powiedział:
— Przepraszam, Narcyzo, będę musiał zabrać to ze sobą. Muszę iść. Interesy — podniósł filiżankę z tacy i mruknął do ojca Dracona. — Do jutra, Lucjuszu — i deportował się.

* * *

Draco siedział w ciemnej bibliotece. Twarz ukrył w dłoniach. Łokcie podparł na otwartym egzemplarzu „Najmocniejszych Eliksirów”, co wydawało mu się ironią, gdyż to właśnie przez Eliksir Wielosokowy znalazł się w tym bagnie.
Rozważał w myślach różne opcje, ale żadna z nich nie wydawała mu się wykonalna. Mógł wysłać sowę do swojego taty, wyjaśniając mu, co się stało, w takim wypadku Lucjusz Malfoy zrozumiałby, że chłopak, którego ma w domu, to Harry Potter i zabiłby go. Mógł popracować nad odwróceniem zaklęcia, co odmieniłoby Harry’ego z powrotem w Harry’ego, a wtedy Lucjusz zobaczyłby, kim jest jego „gość” i zabiłby go. Mógł osobiście udać się do dworu Malfoyów i spróbować zabrać stamtąd Pottera, co byłoby odważnym i spektakularnym posunięciem, ale jeśli jego tata złapałby go, pomyślałby, że jest Harrym i skończyłby smutno — zamordowany przez własnego ojca.
Nie przyszło mu na myśl, aby udać się do Dumbledore’a ze swoim problemem. Nadal był Malfoyem.
Drzwi do biblioteki otworzyły się i weszła przez nie dziewczyna z różdżką w dłoni.
— Lumos — powiedziała i w pomieszczeniu zrobiło się nagle jasno. Draco podniósł głowę, mrugając oczami.
To była Cho Chang.
— Tak myślałam, że cię tu znajdę — powiedziała z satysfakcją w głosie.
— A ja myślałem, że pozbyłem się ciebie na boisku do quidditcha — odparł Draco.
Niezrażona Cho uśmiechnęła się.
— To było zanim zrozumiałam, że grałeś trudnego do zdobycia — odpowiedziała.
— Więc przyszłaś po więcej obelg, tak? — zapytał Draco. — Kobiety…
— Czułam się winna za sposób, w jaki cię traktowałam — odpowiedziała Cho. — Mówienie, że jesteś za młody, aby się ze mną umawiać, i że twoje włosy są zbyt rozczochrane… Cóż, to nie było fair.
— Rzeczywiście byłaś niedobrą dziewczyną — zgodził się Draco. — Może powinnaś sobie pójść i przemyśleć, co zrobiłaś źle. Spędź na tym tyle czasu, ile będziesz potrzebowała.
Cho podeszła bliżej i usadowiła się na stole, sunąc delikatnie różdżką po jego ramieniu w górę i w dół.
— Wiem, że naprawdę tak nie myślisz, Harry — powiedziała. — Czujesz się tylko zraniony, a ja to szanuję.
Draco zabrał z obrzydzeniem rękę.
— Spójrz na siebie! — powiedział. — Założę się, że Harry biegał za tobą od lat, nosił ci książki, wysyłał ci kwiaty, a ty go cały czas ignorowałaś. Teraz przychodzi i jest dla ciebie kompletnym draniem, a ty nagle nie chcesz go zostawić w spokoju!
Cho wpatrywała się w niego ze zdumieniem.
— Zdajesz sobie sprawę, że mówisz o sobie w trzeciej osobie? — zapytała.
— Eee… — powiedział Draco.
— Przepraszam — odezwał się czyjś głos. Draco podniósł wzrok. Ktoś jeszcze był oprócz nich w bibliotece. — Mam nadzieję, że nie przeszkadzam, ale…
To była Hermiona.
— Przeszkadzasz — powiedziała Cho. — Odejdź.
— Nie! — powiedział Draco. — W niczym nie przeszkadzasz — wstał z takim pośpiechem, że strącił na podłogę stertę książek. — Hermiona…
Cho spojrzała na niego, na Hermionę, i znowu na niego. Następnie uniosła brew i uśmiechnęła się chłodno.
— Więc tak to jest, co? — zapytała. — Wreszcie dałeś sobie ze mną spokój i postanowiłeś się ustatkować?
— Harry i ja nie chodzimy ze sobą! — warknęła Hermiona, a oczy jej zabłysły.
— Możecie o mnie się bić, dziewczyny — powiedział Draco, siadając ponownie na krześle. — Może trochę walki wręcz?
Cho spojrzała na niego wilkiem.
— Naprawdę jesteś aroganckim bydlakiem pod tym całym wstydliwym zachowaniem, prawda? — warknęła.
— Tak — odparł Draco. — Teraz idź już sobie.
Cho chwyciła swoją różdżkę i wypadła z biblioteki, zatrzaskując za sobą drzwi.
Draco odwrócił się nerwowo w stronę Hermiony.
— Ona po prostu bardzo, bardzo mnie lubi — powiedział, wzruszając ramionami. — Nie potrafię tego wytłumaczyć.
Zamiast odpowiedzieć, Hermiona podeszła do niego, skrzyżowała ramiona i zaczęła się w niego wpatrywać. Nigdy nikt się tak nie wpatrywał w Dracona. To było tak, jakby mogła przejrzeć jego głowę na wylot.
— Hermiona, nie — zaprotestował, zanim zdążył się powstrzymać. — Słuchaj, przykro mi z powodu tego, co powiedziałem wcześniej.
— Nie — zaczęła Hermiona.
Draco jej przerwał:
— Słuchaj, powiedziałem, że jest mi przykro, co jeszcze…
— Nie — warknęła Hermiona, machając ręką. — Nie mam na myśli, że nie jest ci przykro. Mam na myśli to, że nie jesteś… nie jesteś nim.
— Nie jestem kim?
— Nie jesteś Harrym — powiedziała Hermiona. — Nie jesteś Harrym Potterem.
Draco wpatrywał się w nią. Nagle poczuł się bardzo zmęczony.
— Oczywiście, że nie jestem — powiedział z westchnieniem. — Jestem Draco Malfoy.

2. Harry na Dworze

Po obiedzie Harry miał trening quidditcha. Draco przyszedł na boisko wcześniej i usiadł w słonecznym cieple, obracając w dłoniach Błyskawicę — wyglądała pięknie, musiał to przyznać. Jego ojciec stwierdził jednak, że nie kupi mu takiej, dopóki Draco nie pokona Harry’ego w quidditchu — co, jak zauważył Draco, było mało prawdopodobne dopóki nie mieli jednakowych mioteł.
Kątem oka dostrzegł ruch, ktoś jeszcze był na boisku. Ktoś, kto szedł w jego kierunku. Była to bardzo ładna dziewczyna w niebieskiej szacie. Długie czarne włosy miała splecione w warkocz. No ta, Cho Chang — szukająca Ravenclawu, grał już przeciwko niej niejednokrotnie.
— Cześć, Harry! — zawołała śpiewnym głosem.
Draco kiwnął głową. Nadal badał Błyskawicę. W rzeczywistości był trochę zdenerwowany treningiem. Harry miał charakterystyczny styl latania, a cóż… Draco nie chciał tego przyznać, ale w rzeczywistości Harry latał lepiej od niego. Członkowie jego drużyny mogliby…
Dziewczyna klapnęła na trawę obok niego, przerywając tok jego myśli. Draco zirytował się. Naprawdę cieszył się tymi paroma samotnymi chwilami z Błyskawicą, zapoznawaniem się z nią.
— Harry, Harry, Harry… — powiedziała dziewczyna, patrząc na niego jakby był cudownym, ale raczej tępym dzieciakiem.
— Tak? — odparł Draco. — Chciałaś czegoś?
— Nie zaprosiłeś mnie nigdzie w trakcie ostatnich dwóch dni — odpowiedziała dziewczyna. — Zwykle już byś mnie gonił po korytarzach, albo przysłał sowę.
— Byłem zajęty — odparł Draco krótko.
— Zajęty? — zapytała dziewczyna głosem sugerującym, że jeszcze nigdy żaden chłopak nie powiedział jej, że jest zajęty.
— Bycie Harrym Potterem to nie jest spokojne życie — kontynuował Draco, podgrzewając temat. — Mam lekcje, plus quidditcha, plus wywiady dla Proroka, mnóstwo dobra do zrobienia i zła do pokonania, plus jestem ścigany przez bezlitosnego mordercę, który zabił moich rodziców. Nie mam czasu na łażenie za dziewczynami.
Krukonka przyglądała mu się z otwartymi ustami. W ten sposób wyglądała dużo mniej ładnie.
— Jeśli sądzisz, że zacznę z tobą chodzić dlatego, że tak mówisz — powiedziała z głosem zdławionym z wściekłości — to się mylisz, Harry Potterze!
— Dobra — odparł Draco. — Nie umawiaj ze mną. Jestem naprawdę sławny, mogę chodzić z każdą.
Krzyknęła z wściekłości, wstała i przemaszerowała przez boisko. Draco patrzył jak odchodziła, nieco wdzięczny, że odwróciła jego uwagę od horroru, jakim był trening quidditcha.

* * *

Gdyby Harry wiedział, że w tej właśnie chwili Draco Malfoy niweczy jakąkolwiek szansę na jego przyszły związek z Cho Chang, mógłby się zdenerwować. Ale ponieważ spał w niewidzialnej karecie Lucjusza Malfoya (pani Pomfrey nie pozwoliła Lucjuszowi zdeportować się wraz z synem, kiedy chłopak był nieprzytomny) wieziony szybko poprzez pustkowia i wietrzne wrzosowiska w kierunku Dworu Malfoyów, więc szczęśliwe ominął go ten stres.

* * *

Na boisku Draco odkrył, że niepotrzebnie się martwił: nie tylko odziedziczył nędzny wzrok Harry’ego, ale również zyskał jego nieprawdopodobne umiejętności gry w quidditcha. Draco pikował i nurkował na swojej miotle, zaskoczony łatwością, z jaką mu to przychodziło. Kiedy rozegrali treningową grę, złapał z łatwością znicza i wykonał ósemkę w powietrzu, podczas gdy członkowie drużyny Harry’ego klaskali i gwizdali. Hermiona, która przyszła obejrzeć jego trening, również wiwatowała.
— Jesteś niesamowity, Harry! — krzyknęła do niego.
Draco pomachał jej i wtedy to się stało: nie widząc Hermiony, George uderzył mocno w tłuczek kierując go w stronę ziemi. Metalowa kula leciała prosto na Hermionę — zbyt zaskoczoną, aby się ruszyć.
Draco bez zastanowienia pochylił Błyskawicę Harry’ego do spektakularnego pikowania, wystrzeliwując się w stronę ziemi jak pocisk. Przyśpieszył w kierunku tłuczka, leciał tak szybko, że nie mógł w to uwierzyć — był już na równi z nim, ale już prawie na ziemi — był przed tłuczkiem — szarpnął mocno miotłę umiejscawiając się pomiędzy nim a Hermioną — i tłuczek uderzył go mocno w brzuch, strącając z miotły na ziemię, teraz już tylko na wysokości metra. Błyskawica upadła na niego.
Draco leżał przez chwilę nieruchomo, łapiąc z wielkim trudem powietrze. Usłyszał odgłos stóp uderzających o ziemię — to drużyna Gryffindoru wylądowała i biegła zobaczyć, czy nic mu się nie stało.
Powoli podniósł się na łokciach — bolał go brzuch, ale raczej nic nie miał złamanego. Uniósł głowę i ujrzał pobladłą Hermionę.
— Harry — powiedziała. — Mogłeś zginąć.
Odwrócił wzrok, czując się bardzo nieswojo i zobaczył jak reszta drużyny kuca przy nim. George przepraszał, Fred bił George’a, a Angelina, Katty i Alicja na zmianę pocieszały Hermionę i gładziły Dracona po głowie. Wreszcie Draco zdołał wstać.
— No dobra — odezwał się Fred, kapitan drużyny. — Idź do zamku, Harry. Wystarczy ci na dziś emocji.
— Odprowadzę go — zaoferowała Hermiona, wstając pośpiesznie.
Hermiona, dziwnie nerwowa, mówiła przez całą drogę powrotną do zamku.
— Wszyscy mówią o tym, jak odstraszyłeś Goyle’a podczas opieki nad magicznymi stworzeniami, Harry. To było niesamowite, co mu powiedziałeś?
Draco uśmiechnął się szeroko.
— Nic, zastraszyłem go tylko małym czarodziejskim pojedynkiem… Wiesz, on się na tych rzeczach zupełnie nie zna.
— Cóż, byłeś znakomity. Ta jego mina! I jak uciekał!
Hermiona zaczęła chichotać. Draco zatrzymał się i, nie zastanawiając się nad tym co robi, upuścił Błyskawicę i swoje szaty do quidditcha, chwycił Hermionę i pocałował ją.
Poddała się i na chwilę zatonęła w pocałunku. Następnie zesztywniała i odepchnęła go.
— Harry, nie! — Jej oczy, wielkie i zszokowane, wpatrywały się w niego.
Po raz pierwszy w życiu Draco nie wiedział, co powiedzieć.
— Nie powinieneś sobie robić ze mnie w ten sposób żartów — powiedziała ze łzami w oczach. — To nie fair.
— Nie robię sobie z ciebie żartów! — wybełkotał Draco, odzyskując głos.
— To nie fair — powtórzyła. — Harry, jesteś moim najlepszym przyjacielem i wiem, co czujesz do Cho…
— Cho? Szukająca Ravenclawu?
Hermiona wpatrywała się w niego.
— To tłumaczyłoby, dlaczego tak się zachowywała! — wykrzyknął Draco, potem zerknął na Hermioną i powiedział ożywiony. — Słuchaj, Hermiona, już mi z nią przeszło. Ona nawet…
— Harry! — ostrzegła.
Popatrzyli na siebie. I Draco zrobił coś, czego nie zrobił jeszcze nigdy wcześniej.
— Przepraszam, Hermiona — powiedział.
Wyraz jej twarzy złagodniał, więc dodał:
— Dziwnie się czuję od, uch… Odkąd Draco uderzył mnie w głowę podczas eliksirów…
To była niewłaściwa rzecz. Hermiona odwróciła głowę.
— W porządku — odezwała się bardzo cienkim głosem, znowu zaczynając iść. — Wiem, że tego nie chciałeś.
„Co do cholery jest ze mną nie tak?” — myślał, idąc za nią do zamku. — „Ten Eliksir Wielosokowy wpływa na mój umysł.”
Byli już w połowie drogi, kiedy zobaczył Rona biegnącego w ich kierunku po ścieżce.
— Harry! — krzyczał. — Nie mogę uwierzyć, że przegapiłem opiekę nad magicznymi stworzeniami! Słyszałem, że zupełnie zniszczyłeś Goyle’a!
— „Zniszczyłem” to trochę za mocno powiedziane — zaprotestował Draco, ale śmiał się, kiedy Ron prowadził go po ścieżce.
— Muszę iść do biblioteki — powiedziała Hermiona, kiedy już byli w zamku. — Przepraszam! — i pobiegła, nie odwracając się za siebie.
Ron popatrzył za nią z ciekawością.
— A jej co?
— Panikuje przed naszym jutrzejszym testem z zaklęć. Wiesz, jaka jest — skłamał Draco i poczuł przy tym irytujące wyrzuty sumienia.
Kiedy dotarli do pokoju wspólnego Gryffindoru, Dean Thomas i Neville Longbottom przywitali ich radośnie. Draco jednak nie był w nastroju. Przepchnął się koło nich i poszedł na górę, gdzie siedział przez dłuższy czas, patrząc na album pełen czarodziejskich zdjęć rodziców Harry’ego, którzy machali do niego i uśmiechali się. Draco nie pamiętał, aby jego rodzice uśmiechali się kiedykolwiek do niego w taki sposób i to była niemiła myśl.

* * *

Hermiona rzeczywiście poszła do biblioteki, ale nie po to, aby się uczyć. Potrzebowała chwili, aby pomyśleć w samotności.
Harry ją pocałował. Powinna być wniebowzięta, albo przynajmniej zadowolona? Była zachwycona, kiedy objął ją ramieniem, ale sekundę później zalało ją uczucie przerażającej niewłaściwości, jakiej jeszcze nigdy nie czuła. To dlatego go odepchnęła. Znała Harry’ego tak dobrze, że wiedziała, jak wygląda kiedy się budzi, jak brzmi jego głos, kiedy jest zmęczony, szczęśliwy, przestraszony, zmartwiony; jak pachnie… Zazwyczaj pachniał mydłem i trawą z boiska do quidditcha. Ale tym razem, kiedy objęła go ramieniem pachniał inaczej… Jak… pieprz?
Jęknęła i oparła głowę o stół. „Hermiono” — myślała. „Jesteś taka głupia. Od lat kochasz się w Harrym, więc co z tego, jeśli zmienił wodę kolońską?”
Wstała i zeszła na kolację.

* * *

Tego wieczora, przy stole Gryffindoru Draco siedział pomiędzy Ronem a Hermioną (która wyglądała na zdecydowaną zachowywać się tak, jakby nic się nie stało). O dziwo, nie był głodny. Przesuwał widelcem jedzenie po talerzu i słuchał jak rozmawiają, i śmieją się. W jego myślach kłębiło się wiele pytań. Dlaczego nikt nie zauważył, że nie był Harrym? Z pewnością nie mógł się zachowywać jak Potter, nienawidził Pottera, nie mógłby się zachowywać tak jak on, nawet gdyby chciał. Po prostu wyglądał jak Harry, więc wszyscy zakładali, że był Harrym, więc go lubili. Nie tylko Gryfoni, ale Puchoni i Krukowi, uczniowie, których imion Draco nigdy nawet nie starał się poznać, podchodzili i rozmawiali z nim swobodnie. To było dezorientujące.
Jeszcze bardziej dezorientujące było to, że to zdawał się to lubić. To tak, jakby wraz z wyglądem Harry’ego przyswoił jakąś jego część i nie był w stanie tego zabić czy zniszczyć. To siedziało w jego piersi, zmuszając go do robienia rzeczy w rodzaju ratowania ropuchy Neville’a, osłaniania Hermiony przed tłuczkiem i… całowania Hermiony. Nie mógł uwierzyć, że to zrobił. Dlaczego? Powodem musiało być to, że Harry coś do niej czuł, a teraz również czuł to Draco. Ale gdyby ona wiedziała… Wiedziała, kim on naprawdę jest…
Coś, co go dręczyło, nagle skrystalizowało się w ostrą i bolesną myśl. A jeśli Harry umrze? Co będzie, jeśli się nigdy nie obudzi? Czy on, Draco Malfoy, będzie skazany na bycie Harrym Potterem już zawsze?
— Harry — usłyszał głos Hermiony. — Co się stało? Wyglądasz, jakbyś był miliony kilometrów stąd.
Draco odsunął od stołu krzesło i nagle wstał.
— Muszę iść — wymamrotał i wybiegł obok zaskoczonego Rona i Hermiony z Wielkiej Sali, przez hall i po schodach do skrzydła szpitalnego. Łomotał w zamknięte drzwi, dopóki nie otwarła ich przestraszona pani Pomfrey, która zrobiła wielkie oczy, kiedy go zobaczyła.
— Co się stało, Potter, jesteś chory? — domagała się odpowiedzi.
— Jestem tu dlatego… Muszę zobaczyć… Malfoya — złapał powietrze. — Nadal jest nieprzytomny?
Pani Pomfrey spojrzała na niego podejrzliwie.
— Myślę, że równie dobrze możesz wiedzieć — powiedziała. — Dracona Malfoya już z nami nie ma.
Szok sprawił, że Draco omal nie upadł. Przed oczami zaczęły migać mu plamy i wykrztusił z trudem:
— On… czy on… on nie umarł?
Pani Pomfrey wyglądała na zszokowaną.
— Nie, Potter, oczywiście, że nie umarł! — burknęła. — Naprawdę! Został tymczasowo wysłany do domu. Jego ojciec przybył po niego i zabrał go po południu.
I zamknęła mu drzwi przed nosem.

* * *

Światło, na początku było słabe, później tak mocne, że aż kłujące. Harry leżał w sypialni, ale w sypialni, jakiej jeszcze nigdy wcześniej nie widział. Ściany były z matowego kamienia, sufit tak wysoko, że krył się w cieniu pomimo jasnego światła przedostającego się przez szybę okienną. Wielkie łoże, na którym leżał, miało baldachim z czarnego aksamitu z nadrukowanymi srebrnymi wężami, i było jedynym meblem w pomieszczeniu, nie licząc wielkiej garderoby ozdobionej pozłacaną literą M, znajdującej się przy odległej ścianie. To właśnie to „M” sprawiło, że Harry usiadł i głośno zaklął patrząc na swoje dłonie — to nie były jego dłonie — smukłe, blade i nieznajome. Dotknął czoła i nie wyczuł blizny. Wreszcie w desperacji wyrwał sobie kilka włosów i spojrzał jak srebrno—białe pasemka upadają na czarną pościel.
Nadal był Draconem. I co gorsze znalazł się — nie wiadomo jak — w jego domu. Musiał stracić przytomność na dłuższy czas, a ktoś musiał go tutaj sprowadzić.
Jak na zawołanie otworzyły się drzwi i stanął w nich Lucjusz Malfoy. Miał na sobie czarny strój, jak za każdym razem, kiedy go widział. Harry zamarł z obawy.
— Więc, chłopcze — odezwał się Lucjusz podchodząc do łóżka. — Wiesz teraz, kim jesteś?
Harry patrzył na niego. Z pewnością Lucjusz nie mógł wiedzieć, kim w rzeczywistości był. Gdyby wiedział, że ma Harry’ego Pottera w domu…
— Draco Malfoy — odpowiedział. — Twój syn.
Twarz Lucjusza wykrzywiła się w chłodnym uśmiechu.
— Powiedziałem tej Pomfrey, że sama nie wie, o czym mówi — stwierdził usatysfakcjonowany. — Nic ci nie jest, chłopcze. Żaden Malfoy nigdy nie zapomniał, kim jest.
Harry spojrzał w zimne, szare oczy Malfoya seniora i nie powiedział nic.
— Cóż, skoro już tu jesteś — powiedział pan Malfoy. — Możemy się zabawić.
Odsunął połę płaszcza i Harry zobaczył u jego pasa długi, srebrny miecz. Zamarł. „Nie wierzy, że jestem Draconem” — myślał zdesperowany. — „Posieka mnie na kawałki.”
— Co powiesz na mały trening fechtunku? — kontynuował Lucjusz Malfoy. — Próbę charakteru, chłopcze?
„Świetnie” — pomyślał sarkastycznie Harry, który nigdy nawet nie widział pojedynku na miecze. — „Wierzy, że jestem Draconem, ale i tak pokroi mnie na kawałki.”
— Dobrze, ojcze — odpowiedział, usiłując naśladować sposób mówienia Dracona. Pan Malfoy patrzył niecierpliwie, więc Harry zsunął nogi z łóżka i prawie wrzasnął, kiedy dotknął stopą podłogi — była lodowata. Jednak Malfoy nie wyglądał na zmartwionego tym, że jego syn może sobie odmrozić nogi — wyszedł pośpiesznie z pokoju, a Harry, nadal bosy, podążył za nim.
Musiał prawie biec, aby nadążyć za Lucjuszem Malfoyem, kiedy szli długim korytarzem, wzdłuż którego wisiały rodzinne portrety Malfoyów. Było tam kilka wiedźm, kilka pięknych kobiet, które zdecydowanie były wilami — prawdopodobnie po nich Malfoy odziedziczył takie włosy — kilku bladych mężczyzn, wyglądających na wampiry, i raczej nieprzyjemnie wyglądającego czarodzieja, sportretowanego podczas jazdy na olbrzymim pająku z uzdą na gruczołach z trucizną. „Fuj” — pomyślał Harry. — „Co za przerażające towarzystwo.”
Lucjusz Malfoy otworzył ogromne kamienne drzwi machnięciem różdżki i wszedł do środka. Harry wszedł za nim i znalazł się w kolejnym olbrzymim pokoju. Ten miał gładką kamienną podłogę i był udekorowany gobelinami, przedstawiającymi sceny z czarodziejskich bitew. Wściekle wyglądający czarodzieje szarżowali na siebie, używając różdżek do ścinania głów, patroszenia i podpalania swoich ofiar. Kiedy Harry oglądał to z ustami otwartymi z przerażenia, goblin z długim, ognistym mieczem gonił po gobelinach krzyczącego czarodzieja.
Lucjusz, podążając za wzrokiem Harry’ego, skinął głową, zadowolony.
— Tak, właśnie wyczyszczono gobeliny. Krew była matowa, a nie błyszcząca. Zaczniemy? — i rzucił Harry’emu długi, prosty rapier, któremu Harry przyglądał się tępo. — En garde!
Harry uniósł miecz, zdecydowany suto krwawić umierając, by zrujnować śliczną kamienną podłogę Malfoyów. Na szczęście w tym momencie ktoś zapukał w kamienne drzwi, które otworzyły się szeroko. Wysoki czarodziej w zielonych szatach wszedł do pomieszczenia. — Witam, Macnair — powiedział Lucjusz Malfoy opuszczając ostrze i odwracając się od Harry’ego. — Narcyza cię wpuściła?
— Owszem, powiedziała, że jesteś tutaj — odpowiedział wysoki mężczyzna, w którym Harry rozpoznał pracownika Departamentu Usuwania Niebezpiecznych Magicznych Stworzeń. Był również, przypomniał sobie ponuro, śmierciożercą. — Przybyłem z wiadomościami… — przerwał, kiedy zauważył Harry’ego. — Cześć Draco, nie wiedziałem, że wróciłeś do domu.
— Jego matka chciała go zobaczyć — powiedział płynnie Lucjusz. — Wiesz, jakie są kobiety. Tęskni, kiedy jest w szkole.
„Szalona” — pomyślał Harry.
— Cóż, wieści, jakie mam dotyczą właśnie Hogwartu — odparł Macnair. — Lucjuszu…
Na nowo skierował na Harry’ego.
— Możesz mówić wszystko przy Draconie — stwierdził Malfoy. — Jest mi zupełnie posłuszny.
— Oczywiście — odpowiedział Macnair. — Nie chciałem sugerować niczego innego — zwrócił się do Harry’ego. — Jak ci idzie praca w Hogwarcie? — zapytał. — Rozsiewasz wiadomości o Czarnym Panie?
— Co? — odparł zaskoczony Harry. Wiedział, że Draco był nieznośny, ale…
— Wiesz — powiedział Macnair. — Utrzymujesz idee Czarnego Pana żywe wśród swojego pokolenia. Upewniasz się, że właściwi ludzie dostają właściwe wiadomości. Urządzasz spotkania śmierciożerców… — mrugnął. — Utrzymujesz szlamy tam, gdzie ich miejsce.
— Och, taak — odparł Harry trzęsąc się z wściekłości, prawie nie zdając sobie sprawy z tego, co mówi. — Ja i wszyscy Ślizgoni zebraliśmy się razem i zawarliśmy umowę, zbieramy pieniądze dla zła i w ogóle… Bez obaw.
Macnair wydawał się nie słyszeć tego.
— Pamiętam, kiedy ja byłem w Slytherinie — powiedział. — To były piękne dni! — odwrócił się do Lucjusza. — Więc, Lucjuszu, chciałem porozmawiać z tobą o planie. I o Harrym Potterze.


___________________________________
Witam was ponownie. Jak się podoba kolejny rozdział? Haha ja jestem pod wrażeniem! Kocham ich, a opowiadanie wg mnie robi się coraz ciekawsze! Komentujcie proszę was! Podoba się historia czy nie, bo nie wiem czy to ma sens dalszej korekty! Kolejny rozdział 30 VIII 2013 :)